Badamy Marsa, coraz intensywniej i już wkrótce będziemy wiedzieli więcej o warunkach obecnie tam panujących i o jego przeszłości – a być może była to przeszłość sprzyjająca życiu i to podobnemu do ziemskiego życia.
Nie wiemy na pewno, ale wiele świadczy o tym że taka właśnie była. Pewne jest jednak to, że nie tak dawno przebywało na Ziemi kilku Marsjan i mieli oni ogromny wpływ na naszą historię. O czym pisze Wojciech Kryszak.
Tak, to nie żart: na Ziemi żyli Marsjanie. Nie mamy tu jednak na myśli hipotezy panspermii, a dokładniej jej szczególnego przypadku, tzn. tego, że być może ziemskie życie (lub jego część) przybyło z Marsa, najprawdopodobniej pod postacią mikroorganizmów wewnątrz jakiejś marsjańskiej skały wyrzuconej w przestrzeń uderzeniem innego ciała niebieskiego i po pewnym czasie opadłej na naszą planetę. To jest możliwe i trudne do obalenia, ale na razie nie mamy żadnych dobrych powodów by bardzo w taką wersję wierzyć. Nie, chodzi o coś zupełnie innego: o Marsjan z krwi i kości. Kim byli? Jak dawno żyli? Ilu ich było?
Czy to w ogóle możliwe? Ogólniej: czy możliwe by odwiedzili nas przybysze z Kosmosu? We Wszechświecie jest nieprzeliczona (i w praktyce nieprzeliczalna) liczba galaktyk (choć w bliskim Wszechświecie już skończona i w zasadzie przeliczalna), a każda ma miliony słońc, wokół których może rozwijać się życie. Jeśli to inteligentne życie poszukuje nowych miejsc do zamieszkania, to jakżeby mogło ominąć tak piękne miejsce jak Ziemia. A skoro tak, to powinni już tu przybyć. Tak rozumował (podobno) pracujący w USA włoski fizyk Enrico Fermi i zadał proste, ale mocne pytanie – “Gdzież więc oni są?”.
Odpowiedź może być równie prosta co pytanie: przybysze już tu są i nie wiemy o tym, bo pod każdym fizycznym względem przypominają ludzi, a jeśli jakoś zauważalnie różnią się od przeciętnego człowieka (pomińmy to kim miałby być ten “przeciętny człowiek”) to może tylko zwyczajami i zdolnościami. To możliwe, ale podobnie jak w przypadku panspermii, trudne do sprawdzenia i mało wiarygodne. Jedna z natychmiastowych odpowiedzi na pytanie Fermiego była jednak bardziej konkretna i w zasadzie weryfikowalna:
“Są wśród nas i zwą się Węgrami” – rzucił przewrotnie Leó Szilárd. Co więcej było to samooskarżenie, bo wypowiedziane właśnie przez jednego z Węgrów, którzy podobnie jak wielu innych naukowców uciekł z Europy przed prześladowaniami hitlerowskimi i II wojną światową.
No dobrze. Czas wyjaśnić: ,,Marsjanie’’ to nieformalny, ale popularny przydomek grupki węgierskich uczonych pracujących w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku (niektórzy również później) w USA. Zalicza się do nich kilka-kilkanaście osób, a twardym jądrem grupy byli: Paul (Pál) Erdős, Paul (Pál) Halmos, Theodore (Tódor) von Kármán, John G. Kemeny (János Kemény), John (János) von Neumann, George (György) Pólya, Leo Szilard (Leó Szilárd), Edward (Ede)Teller, oraz Eugene (Jenő) Wigner.
Z tej grupy Wigner, Teller i von Neumann (oraz kilku innych tu niewymienionych znanych uczonych i artystów) byli absolwentami słynnego Gimnazjum Fasori w Budapeszcie, a absolwentami Uniwersytetu w Budapeszcie lub Politechniki w Budapeszcie byli bez małą wszyscy.
Większość pracowała w USA dość blisko siebie i oczywiście posługiwali się w rozmowach ze sobą bardzo dziwnym dla Amerykanów językiem, a jeśli mówili po angielsku (a znali angielski i to dobrze) to z dziwnym akcentem. Węgrzy ci wyróżniali się jednak – i to nawet wśród swych amerykańskich kolegów i współpracowników, też naukowców – ponadprzeciętnym intelektem i błyskotliwością. Te nadzwyczajnie rozwinięte talenty to chyba zasługa przedwojennego systemy węgierskiej edukacji.
Ich praca naukowa w ogromnym stopniu przyczyniła się do skonstruowania przez Stany Zjednoczone broni jądrowej, a to jak wiemy nie tylko ułatwiło szybkie zakończenie wojny z Japonią, ale przede wszystkim zupełnie zmieniło układ sił i doprowadziło tuż po wojnie do wyścigu zbrojeń jądrowych (a nawet termojądrowych) ze Związkiem Radzieckim i sprawiło, że dziesięciolecia zimnej wojny były naznaczone apokaliptycznym cieniem.
Należy oczywiście pamiętać, że w projekcie “Manhattan” i późniejszych innych pracach okołomilitarnych uczestniczyło bardzo wielu uczonych z okupowanej Europy, nie tylko Węgrzy, ale i np. wspomniany już Włoch Fermi, Duńczyk Bohr, Niemiec Stern i nawet Polacy (Stanisław Ulam, Józef Rotblat). W projekcie uczestniczyli też oczywiście uczeni amerykańscy, angielscy i kanadyjscy i ogromna rzesza amerykańskich inżynierów, planistów i robotników.
Można by pomyśleć że “marsjanom” zawdzięczamy tylko broń jądrową (i elektrownie jądrowe), ale to tylko osiągnięcia do jakich byli niejako zmuszeni. Osiągnęli znacznie więcej, i choć nie starczy nam miejsca na nawet skrótowe omówienie ich najważniejszych osiągnięć, to o kilku wspomnieć trzeba.
John von Neumann uważany jest za jednego z czołowych teoretyków informatyki, opracował ścisły matematycznie formalizm mechaniki kwantowej, przyczynił się do rozwoju numerycznych prognoz pogody i rozwinął kilka gałęzi matematyki. Automaty komórkowe (przykładem niech będzie ,,Game of Life’’, a raczej trzeba by napisać ,,The Game’’) i samoreplikujące się sondy kosmiczne to też jego pomysł.
Von Kármán był m.in. konstruktorem pierwszego na świecie samolotu ponaddźwiękowego Bell X-1,znacznie przysłużył się do rozwoju aeronautyki a nawet astronautyki. Był jednym z pierwszych pracowników Jet Propulsion Laboratory – jak na ironię miejsca gdzie narodziły się wszystkie amerykańskie łaziki marsjańskie (również “Perseverance”).
Paul Erdős był jednym z najwybitniejszych matematyków XX w. W najpłodniejszych swoich latach, przez ostatnie 30, sypiał po 4-5 godzin na dobę i opublikował ok. 1500 prac, co jednak odbiło się na jego zdrowiu (Erdős nadużywał amfetaminy, a gdy na próbę zrezygnował z niej na 30 dni to bardzo tego żałował, jak sam stwierdził zahamowało to na 30 dni rozwój całej matematyki).
Przykład tzw. hipotezy “szczęśliwego zakończenia” (ta zabawna nazwa wiąże się z istotnie szczęśliwym wydarzeniem) Erdősa: spośród dowolnych 5 punktów na płaszczyźnie zawsze można wybrać 4 na których można rozpiąć czworokąt wypukły. Jeśli wydaje się to oczywiste, to dlaczego nie jest podobnie z 6 (lub 7 lub 8) punktami i pięciokątem wypukłym?
Leó Szilárd to ojciec samego pomysłu jądrowej reakcji łańcuchowej, a bez tego o żadnej bombie atomowej by nie można nawet pomyśleć. Był jednak zdecydowanie przeciwny jej użyciu jako broń (chciał by USA zorganizowały tyko pokaz dla przedstawicieli Cesarstwa Japonii), a po wojnie był gorącym orędownikiem zaprzestania rozwoju takich broni, ujawnienia całej zdobytej wiedzy i międzynarodowej współpracy na rzecz pokoju. Wpadł też po wojnie na ideę bioreaktora, czyli urządzenia do badania wzrostu bakterii i ich metabolizmu oraz przyczynił się do badań nad inhibitorami enzymów. Pod koniec życia z powodzeniem przeszedł terapię kobaltową nowotworu – leczenie metodą, która była jednym z odprysków projektu Manhattan i badań jądrowych, w których sam Szilárd bardzo aktywnie uczestniczył.
Wigner jest za to niesławnym ojcem pewnego problemu, a jest to nie byle jaki problem, bo jeden z najtrudniejszych problemów koncepcyjnych teorii kwantowej, jednej z 2 teorii jakie stosujemy do opisu świata nieożywionego – no właśnie, dlaczego tylko nieożywionego? Problem jest wariantem problemu “kota Szrödingera”, ale tym razem zamiast kota jest człowiek, a zamiast trucizny po prostu wskazówka przyrządu pomiarowego. Niby zmiana niewielka, ale z kotem nie można rozmawiać, a z człowiekiem w pudełku – po jego otwarciu – już tak. Tym pomyślanym człowiekiem pierwotnie miał być nawet jakiś przyjaciel Wignera, i stąd nazwa problemu (łatwego do wyszukania w internecie).
Jak widać najsłynniejsi “marsjanie” osiągnięć mieli sporo, a ci tu niewymienieni niewiele im ustępowali. Żaden z nich już jednak nie żyje. Teller zmarł w 2003 r., a niewspomniany tu wcześniej chemik George Olah w 2017 r.